środa, 7 listopada 2007

Death Valley

Podobno z 50 wozów które w 1849 przejeżdżały przez dolinę, do końca dotarł tylko jeden. Właściciel odwrócił się w stronę Badwater i powiedział "Good-bye Death Valley".

Od San Francisco podkręciliśmy tempo. Trzeba było zmienić też rezerwację biletów lotniczych. Jedziemy teraz po 150 km dziennie. Częściej nocą, gdyż temperatury w dzień osiągają 35 st C.
Postanowiliśmy zamknąć naszą wyprawę granicą meksykańską, spinając klamrą całe Zachodnie Wybrzeże USA.

Najpierw kilka dni wspinaczki . Trzeba było wjechać z wysokości morza, przedrzeć się przez góry, pokonać pustynię i w końcu zjechać z wysokości 1000 metrów w Dolinę, która jest najniżej położonym miejscem w USA.

To był zjazd!!! Ciemno, z naprzeciwka samochody oślepiające światłami, a my pędzimy 60km/h.
Trochę się bałem. Tym bardziej że droga wcale nie była idealnie równa.

Jazda rowerem po pustyni wymaga posiadania dużej ilości wody. Dziennie schodzi nam 3-4 litry. Konieczny jest też krem przeciwsłoneczny, okulary i coś na głowę.

No i przecież nigdzie nie ma McDonalda, Burger Kinga, czy WallMart'a (sieć supermarketów). Poza naszym bagażem, w sakwy Crosso trzeba więc pakować mnóstwo jedzenia.

W Dolinie Śmierci jest gorąco. 40 stopni. Brakuje pitnej wody. Jedyny zbiornik na który natrafiliśmy był wypełniony wodą do chłodnic. Nieprzydatna do picia. Rozłożyliśmy obok niego namiot, chcąc wykorzystać poranny cień jaki stworzy.

Wieczór i poranek. A rano był 1 listopada. Grzegorz obchodził 25 urodziny, w prezencie dostał... trąbkę do poziomki. Potem Agata zatrzymała strażników i dostaliśmy parę litrów świeżej i zimnej wody.

Byliśmy gdzieś w środku Doliny. Trasę ustawiamy zawsze na GPS-ie, korzystając dodatkowo z map które nam wpadają od czasu do czasu w ręce.

W rzeczywistości - żeby przejechać Stany Zjednoczone rowerzysta nie potrzebuje kupować map. W większości sklepów rowerowych i biur informacji turystycznej dostaje się niesamowitą ilość w miarę aktualnych mapek konkretnych terenów.

Około 11 ruszyliśmy, jeszcze przez kilometr mieliśmy asfalt, potem zaczął się koszmar. Świeżo wyrównana droga żużlowa. Piasek, żużel, okropny skwar, dolina otoczona wielkimi na 2000 metrów górami. I praktycznie zero ludzi. Przez cały dzień zobaczyłem tylko 2 samochody.

Poziomki mają cienkie opony. Kopią się w grząskim żużlu. Grzesiek wpadł na pomysł spuszczenia powietrza z opon. Szybko złapał pierwszą z pięciu tego dnia gum. Przebyliśmy 32 km, późną nocą docierając do drogi głównej.

Odwróciłem się, spojrzałem w stronę niezdatnej do picia Badwater.

Wygraliśmy z Dolina.

radklif

3 komentarze:

lukrecjusz.b pisze...

Super. Powodzenia ale kwasy wyglądają spoza liter czy aby coś nie gra?

Anonimowy pisze...

Zajebista wyprawa. zazdroszcze Wam. Jestescie naprawde super.
Powodzenia

Grzesiek pisze...

No nie wszystko zawsze gra, w pewnym momencie pojawil sie konflikt miedzy Agata, a Radkiem. Roznica charakterow. Staramy sie pokazywac wyprawe calosciowo, nie ukrywac przed Czytelnikami takze tych ciemniejszych stron, ktore przeciez zawsze gdzies istnieja. Mimo to osiagnelismy postawione cele - ta wyprawa to nasz wspolny sukces. Teraz jeszcze czekamy na zagubione rowery. Niebawem wrzucimy ostatnie notki. A w przyszlym roku najprawdopodobniej kierunek Azja :)
Pozdrowienia z Nowego Jorku