niedziela, 18 listopada 2007

Las Vegas czyli fatamorgana na pustyni


Uff, trochę czasu upłynęło, dużo rzeczy się zdarzyło. Chyba warto spróbować usystematyzować wszystko w jedną spójną opowieść.

Las Vegas - Dużo światła, szumu, ludzi. Najpierw postanowiliśmy pożywić się w McDonaldzie. Posileni tym jakże wartościowym jedzeniem puściliśmy się w szał hazardu.
Najpierw skromnie, wyskubaliśmy ćwierćdolarówki z portfeli.
Magia kasyn jednak działa.
W pewnym momencie Grzesiek wrzucił do maszyny banknot 20-dolarowy i wysypał się
cały kubek pięciocentówek. Gra zaczęła się na całego, zmienialiśmy tylko od czasu do czasu maszyny, co skądinąd wcale dobrym pomysłem nie jest. Jeśli chce się coś wygrać, to trzeba siedzieć przez wiele godzin przy jednym automacie.
Wciągnąłem sie (Radek) na tyle, że musieli mnie siłą niemalże odciągać od maszyny.

Była już noc. Musieliśmy znaleźć nocleg, przed nami dluga droga do LA.
Po drodze jeszcze zatrzymywaliśmy się w paru miejscach i chłonęliśmy miasto, które pierwotnie miało być celem naszej podróży. Miasto na środku pustyni, gdzie jeszcze parędziesiąt lat temu nie było nic. A teraz ? Hazard, kluby, hotele, luksusowe restauracje, występy największych gwiazd. Coś z niczego.

Brak komentarzy: