
Zmiana planów.
Najpierw LA, potem na południe do San Diego.
Do LA jechaliśmy starymi drogami wzdłuż autostrady. Nic ciekawego się nie zdarzało. Pustynia, autostrada, stacje odpoczynku, restauracje.
W Jack in the box przed Barstow spotkała nas nieprzyjemna historia.
Byliśmy głodni, restauracja była już zamknięta. Jedyna opcja na kupienie czegoś do zjedzenia to drive-thru. Grzesiek podjechał pierwszy i udało mu się zamówić i dostać zestaw. Mnie już nie
obsłużono tłumacząc że na rowerze nie można. Więc trudno, usiadłem na chodniku koło Grześka i patrzyłem jak zjada swojego burgera. Próbowałem jeszcze zaczepić jakiegoś kierowcę, żeby zrobił mi zakupy, ale nie udało się.
Nasze zachowanie nie spodobało się obsłudze. Najpierw wyszło dwóch chłopaków i w niegrzeczny sposób poprosili nas o zniknięcie. Grozili, że w innym wypadku zadzwoniliby po szeryfa. Ja byłem skłonny ustąpić, ale Grzesiek powiedział " Call the sherrif".
No i przyjechał szeryf. Opowiedział historię o tym że każdy biznes w Kalifornii może odmówić każdemu obsługi jeśli chce i mimo że zostaliśmy źle potraktowani, nic nie może poradzić.
Mimo to wciaz bylem glodny.









2 komentarze:
Dobrze ze do mamra nie wpakowali was
no, troche sie bałem że wyjdą jakieś jaja z tego. Ale w końcu "sprawiedliwość musi być po naszej stronie" ;-)
Prześlij komentarz