Ale po kolei.

W San Diego rozmontowaliśmy rowery, zapakowaliśmy do kartonów, wykupiliśmy ich przewóz "shipping", sami wsiedliśmy do autobusu Greyhound. I ruszyliśmy. Jechaliśmy długie trzy dni. W międzyczasie odebraliśmy email od Randego z ActionBenta. Wysłał nasze stare rowery (mój i agaty) , ale jak sprawdziliśmy na stronie UPSu rowery miały dojść do Stamford 16 listopada czyli w dzień naszego wylotu. Trochę się spóźnił i już wiedzieliśmy że będziemy mieli wielkie trudności z wyrobieniem się czasowo.

W Nowym Jorku czekała nas kolejna niespodzianka. Po wyładowaniu naszych bagaży z autokaru okazało się, że nie ma kartonów z rowerami.... Greyhound po prostu je zagubił. Byliśmy gorzej niż wściekli!!
A do odlotu pozostawało niewiele czasu. Mieliśmy dwa wyjscia- albo wyleciec zgodnie z terminem spisując już troche na straty nasz sprzęt albo pozostać pare dni dłużej i zrobić wszystko żeby wymusić na Greyhoundzie skontrolowanie naszej sprawy - obojętność z jaką się spotykaliśmy ze strony pracowników była krótko mówiąc wkurwiająca. Byli odpowiedzialni za przewóz naszego sprzętu z jednego na drugie wybrzeże i poprostu go zagubili. Dali ciała naszym kosztem.
Zostaliśmy wiec tydzień dłużej, dzięki wielkiej pomocy Polskich Linii Lotniczych "LOT" przy zmianie rezerwacji biletów "w ostatniej chwili".
Również UPS nie pokazał wielkiej klasy. Rowery doszły do Stamford w terminie, jednak ktoś - zgodnie z relacją firmy-odmówił przyjęcia paczek ze względu na to że były one uszkodzone. Było to oczywistą nieprawdą, gdyż nikt nawet nie był w tym czasie w domu. Rowery zostały cofnięte do magazynu w Norwalk nieopodal miasta. Oczywiście ich celem miał byc powrót do nadawcy. Udało nam sie przechwycić jeden z nich. Przypadkiem w kartonie był mój rower.
Wróciliśmy więc z jednym rowerem. Drugi stoi z powrotem pod schodami w ActionBencie w Redmond, a trzy najprawdopodobniej podróżują gdzieś po USA różnymi autobusami linii Greyhound.
Rowerów szukamy obecnie z pomocą ambasady i konsulatu. Firma Greyhound w przypadku odnalezienia ich zobowiązuje sie do przesłania ich do Warszawy na własny koszt.

"wróciłem do domu w niedziele 25 listopada, próbuje sie przestawić na czas polski od paru dni, ale wciąż zasypiam ładnych pare godzin po północy. smuci mnie brak rowerów, ale wiem jak bardzo bezsilny jestem w tej sytuacji. wiem jedno, nikt nie zabierze nam 3200 km ktore pokonalismy dzieki wlasnej sile uporowi i fantazji. różnie międzynami sie ukladalo podczas wyprawy. droga okazala sie silniejsza i lepsza od naszych nastrojow. zrozumiala nas i pogodzila, postawila cel. zawsze bede pamietal przejazd przez Doline Śmierci, sesje zdjęciową przy Golden Gate, Mase krytyczną w San Francisco, Johnna Millera i jego chatkę, Eda Gudersona z Creswell, impreze u Krisa, niedzwiedzia który zabrał nam sakwe, niesamowite Crater Lake, napis Hollywood, który był na wyciągniecie ręki, wszystkich policjantów przeganiających nas z parków miejskich i wiele innych niesamowitych historii jakie przeżyliśmy przez te dwa miesiące"




















